WYCIECZKA DO BUDAPESZTU - cd

 

   

 

 

  Nasza wycieczka tak naprawdę nie była tylko do Budapesztu, bo obejmowała jeszcze Esztergom, Wyszehrad i Szentendre.
Sobota powitała nas deszczem i chłodem. Niestety dotarło tu załamanie pogody. Dobrze że rejs był wczoraj. Ubieramy kurtki przeciwdeszczowe i jedziemy do Bazyliki w Esztergom.
Po polsku to Bazylika w Ostrzyhomiu - największa i najważniejsza katedra katolicka na Węgrzech, klasycystyczna świątynia wybudowana na miejscu wcześniejszej XII-wiecznej świątyni św. Wojciecha, zniszczonej podczas walk z Turkami. Świątynię, zaprojektowaną przez architektów: Pála Kühnela, Janosa Pakha i Józsefa Hilda, wznoszono w latach 1822-1869. Katedra jest siedzibą arcybiskupa Ostrzyhomia i Budapesztu i jednocześnie prymasa Węgier. Esztergom w świadomości Węgrów uważany jest za kolebkę węgierskiego chrześcijaństwa i katolicyzmu. To właśnie tutaj w 1000 roku przyjął chrzest ówczesny król Węgier, Stefan I zwany Węgierskim (protoplasta dynastii Árpádów).
 
 
Przelecieliśmy przez Bazylikę jak wicher do bocznego przejścia, bo jak zapowiedział pan pilot, mamy bilety na wejście na kopułę, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki. Hm... bilet był, ale jednoosobowy, bo sie opiekun pomylił. Zostałam wytypowana i poleciałam. Najpierw się ucieszyłam, że grupa ma do mnie takie zaufanie, potem przekonałam się że takie zaufanie bywa męczące - do przejścia miałam jakieś miliardy schodów, schodków, schodeczków. Wszystkie bardzo wąskie i bardzo kręcone.... A widok z powodu pogody też niekoniecznie wart tej mordęgi.....
 
 
Kolejnymi schodkami w dół, jakimiś przejściami, tylnymi klatkami schodowymi wyszłam bocznymi drzwiczkami do sieni Bazyliki.
Reszta wycieczki w tym czasie już wszystko obejrzała, więc ja galopem przebiegłam przez nawy świątyni.
     
   
   
   
     
  To tam byłam, gdzie te malutkie sylwetki.

A my do autobusu i jedziemy dalej - teraz naszym celem jest Wyszehrad.
Miasto zlokalizowane 35 km na północ od Budapesztu, będące dawniej stolicą kraju i siedzibą królów. Odbywały się tu zjazdy wyszehradzkie, czyli spotkania władców Węgier, Czech i Polski.
To tutaj w 1991 r. zawiązała się Grupa Wyszehradzka.
Idziemy zwiedzać Zamek Górny, a właściwie jego ruiny, tylko częściowo odrestaurowane. W tym momencie przychodzi burza z piorunami i ulewą....
 
     
   
   
   
   
     
  Podobno jest tu najpiękniejszy widok na zakole Dunaju w całych Węgrzech. Niestety musimy uwierzyć na słowo, bo w tej ulewie guzik widać....  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
 
   
   
   
     
  Moknąc niemożliwie obejrzeliśmy ruiny i z ulgą poszliśmy schronić się w autobusie. Jedziemy do Szentendre. Ale figę z makiem, nie jedziemy, bo jakiś gamoń z Ukrainy wynajętym samochodem wpakował się w nasz autobus urywając sobie zderzak i zarysowując nasz pojazd.  
     
   
     
  No to musimy dopełnić mnóstwa formalności (znaczy nie my tylko kierowcy) i wyjazd się znacznie opóźnia. Na szczęście u podnóża zamku jest dobrze rozwinięta mała gastronomia, więc nad piwkiem i pysznym plackiem langosz jakoś przeczekaliśmy. Wreszcie stos papierów został wypełniony, wszystkie podpisy złożone i możemy jechać. Za ten czas ulewa poszła sobie gdzie indziej i niebo zaczyna jakoś wyglądać. No może nie niebieskie, ale jaśniejsze i bez deszczu. Dojeżdżamy do Szentendre jeszcze mokrego i pełnego kałuż, ale bez deszczu!  
     
   
   
     
  Pierwsza wzmianka o mieście pochodzi z roku 1009, ale tereny Szentendre były zasiedlone dużo wcześniej - szacuje się, że od 20 tysięcy lat. Mieszkali tutaj Illyrowie, Erawiskowie oraz Celtowie, a I wieku n.e. okolicę podbili Rzymianie, budując obóz wojskowy Ulcisia Castra (Wilczy zamek). W późniejszych wiekach wyrosłe obok niego miasto nosiło nazwę Castra Constantia. Po odejściu Rzymian przez okolice Szentendre przechodziły różne plemiona i ludy - m.in. Longobardowie i Awarowie. W IX wieku osiedlili się Madziarzy. Nazwa miejscowości pochodzi od kościoła św. Andrzeja, który jako pierwszy stanął w najwyższym punkcie osady. W średniowieczu do miasteczka zaczęli przybywać Serbowie - uchodźcy ze swojego kraju, podbijanego przez Turków.
Miasto jest pełne krętych i wąskich lub bardzo wąskich uliczek. Turystów przyciąga pasaż nad Dunajem oraz liczne kawiarnie i restauracje. Głównym placem jest Fő tér z barokową i rokokową zabudową. Na jego środku znajduje się krzyż morowy z 1763, ustawiony jako podziękowanie za ustąpienie epidemii.
Ktoś porównał Szentendre do naszego Kazimierza, ale jednak Kazimierz to się może schować, dawno nie widziałam tak urokliwego miejsca jak Szentendre!
 
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Drepcząc w górę i w dół absurdalnie wąziutkimi uliczkami trafiam na jedną z istniejących tu cerkwi - pozostałość po serbskich osadnikach. Uwielbiam plastykę cerkiewnych zdobień, więc odżałowuję na bilet wstępu i opłatę za zdjęcia i z zapartym tchem wchodzę w świat świętych o pociągłych twarzach, orgii barw i zdobień.  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  A w budynku obok muzeum cerkiewne - wstęp mam w cenie biletu, więc idę, mając nadzieję że porzucony pod cerkwią małżonek nie padnie z nudów w tym czasie....  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Wreszcie zostawiam cerkiew z pisanymi ikonami (ciekawostka - ikon się nie maluje tylko "pisze"), i malowniczymi uliczkami docieram do następnego punktu programu - degustacja win!!!!!!  
     
   
   
     
  Wita nas sommelier przypisany do naszej wycieczki i prowadzi do podziemi, gdzie oddajemy się smakowaniu proponowanych przez niego trunków - od rieslinga przypominającego mi w smaku "chateau de jabol rocznik bieżący", po 12-letni Tokaj....  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Gdy już spróbowaliśmy wszystko to co widać na powyższym zdjęciu przemiły sommelier zapowiedział że możemy sobie od razu w piwnicy kupić to co nam najbardziej smakowało. No i zaczęło się szaleństwo. Bo i jedno dobre i drugie też, te trzecie też nie najgorsze.....  
     
   
   
   
   
   
     
  Wreszcie każdy kupił co chciał, i znowu spacerkiem idziemy na główny plac, bo tam w restauracji mamy zamówiony obiad.  
     
   
   
   
     
  W restauracji czekała na nas muzyka, wino w nalewakach, zupa gulaszowa z kociołków i świetna atmosfera.  
     
   
   
   
     
  Nie mogłam się powstrzymać i uwieczniłam fryzurę naszego głównego kelnera - z wyglądu faceta po pięćdziesiątce :)

Gdy już zjedliśmy wszystko z deserem włącznie, opróżniliśmy nalewaki przyszedł czas na powrót do autobusu. A w tym czasie zapadł zmierzch i miasteczko zrobiło się jeszcze bardziej malownicze.
 
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  W zasadzie na tym wycieczka jako taka się skończyła. Jeszcze spać, rano wyjazd z przerwą w Banskiej Bystrzycy na zamówiony obiad.  
     
   
   
   
     
  W Banskiej Bystrzycy parkujemy pod samą restauracją, dostajemy trzeciego w ciągu czterech dni schabowego i chwilę czasu na oblecenie centrum.  
     
   
   
   
   
   
   
     
  A potem już przez Słowację, Czechy do domu - z przerwą na kawę w tej samej słowackiej przydróżce, w której hodują nawet strucia. Nie sprawdziłam czy w menu mają strusinę.....  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  no i to już KONIEC, jak zwykle było super i mam nadzieję, że jest to zdanie wszystkich uczestników :)  
  Informacje tu zawarte pochodzą od naszego pilota, przewodniczki oraz z przewodnika BUDAPESZT wydawnictwa ExpressMap (dziękuję Aniu)