GRAND PRIX WĘGIER F1 2015 - cd

 

 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak


 

   www.gliwiczanie.pl




Właściwą rywalizację na torze poprzedziła minuta ciszy ku pamięci zmarłego niedawno Francuza Julesa Bianchiego. Francuski kierowca uległ wypadkowi w październiku ubiegłego roku podczas Grand Prix Japonii. W wyniku odniesionych obrażeń głowy zapadł w śpiączkę i przez dziewięć miesięcy nie udało się go obudzić. Miał 25 lat. Minuta to oczywiście sprawa umowna, ale kierowcy zrobili wzruszającą akcję – stanęli w kole kładąc na ziemi przed sobą swoje kaski, a kask zmarłego  Bianchiego położyli w środku oddając mu hołd. Zresztą bolidy zespołu Sauber miały na bokach napisy „ciao Jules”.


 

 
   
 

 

Po pewnym czasie,  w którym trybuny się zapełniały, a alejki pustoszały pitline został otwarty i zaczęły się pojawiać pierwsze pojazdy. Malowania bolidów są bardzo charakterystyczne i jak się ma ściągę to wiadomo nie tylko co przejeżdża ale i kto prowadzi. Znaczy w pierwszej chwili  Red Bull Racing może się troszkę mylić z Toro Rosso, ale już po chwili widzimy że jak jest duża plama żółtego, to jest to Red Bull.










   

 











   

 
   
   




   
 

 
   
 

 
   
   
 

 
 

Najbardziej zdziwił mnie dźwięk motorów. Przecież to najlepsza, najsilniejsza kategoria! Formuła Jeden! A oni jadą na odkurzaczach czy jakoś tak… A przynajmniej tak to brzmi…. No tak – wymyślili sobie że ekologia…. Silniki są hybrydowe, porządny ryk wydają wyłącznie przy redukcji biegów, jadąc po prostej zwyczajnie bzyczą. Rozczarowujące…

Kierowcy jeździli w kółko ustawiając się we właściwej kolejności,  jaką wywalczyli w czasie sobotnich kwalifikacji. Po uformowaniu właściwego szyku stanęli na miejscach startowych, gdzie jeszcze inżynierowie wprowadzają ostatnie poprawki wysłuchując uwag po przejeździe, oponki otulają ogrzewaczami, a generalnie wszyscy kibice się okrutnie nudzą. Następnie towarzystwo nadprogramowe się zwija z toru, a cały komplecik bolidów startuje zachowując kolejność na okrążenie rozgrzewające – jest charakterystyczne, gdyż prawie wszyscy jadą ciasnymi wężykami starając się jak najmocniej rozgrzać opony – bo jak wiadomo ciepłe lepiej trzymają się asfaltu.

 

 
 

Po jednym okrążeniu podjeżdżają na miejsca startowe i już pojawiają się czerwone lampy odmierzające ostatnie minuty do startu – gdy ostatni rząd czerwonych świateł gaśnie – dla kierowców zapalają się zielone i szaleństwo się zaczyna!!!!

Kolejność na starcie wyglądała tak:

 

 







Wydawać by się mogło, że doskonałe Mercedesy po prostu ruszą i tyle ich widzieli. Tymczasem Hamilton przespał start a dwa czerwone bolidy Ferrari zachowały się jak doskonale zgrane wilcze stado – Vettel wystrzelił jak torpeda, zepchnął Mercedesy pod wewnętrzną i zrobił miejsce na atak Raikkonena, który wyprzedził Bottasa i już na wyjściu z pierwszego zakrętu na prowadzeniu znajdowały się dwa Ferrari!











 
 
   
 
 
   
   

 






 

Fakt zepchnięcia Hamiltona z czoła stawki wywołał w kibicach wokół nas szaloną radość! Hmmm, to nie tylko my go tak nie lubimy. Z jednej strony za sąsiadów miałam Rosjan, z drugiej Finów, nad głową Niemców i Polaków, pod nogami Nową Zelandię z Węgrami i tylko w trzecim rzędzie od dołu malutka i cichutka grupka Anglików starała się kibicować Hamiltonowi.

Potem było już tylko ciekawiej. Dwa Ferrari z każdym okrążeniem powiększały przewagę, tymczasem Hamilton źle hamował do szykany. Aby uniknąć kontaktu z Rosbergiem, wyjechał na pobocze i przestrzelił szykanę spadając na odległą, 10 pozycję. Musiał zacząć gonić stawkę.

Początkowo Hamilton sugerował, że Rosberg nie zostawił mu miejsca, jednak powtórki telewizyjne wyraźnie pokazywały, że był to błąd Brytyjczyka.



 











Gdy wydawało się, że zespół Ferrari zmierza po pewne podwójne zwycięstwo w bolidzie Kimiego Raikkonena pojawiły się problemy techniczne. Po drugiej zmianie opon w aucie Fina przestał działać układ MGU-K co oznaczało brak wspomagania ze strony hybrydowych układów silnika i dużą utratę mocy.



 











 

Na trzecim miejscu trzymał się Nico Rosberg, co było dla niego ogromną szansą na duże zredukowanie swojej straty w mistrzostwach.





















 

Ale żeby było jeszcze ciekawiej, wtedy na prostej start-meta Nico Hulkenberg stracił przednie skrzydło - odpadło samo z siebie (widocznie gdzieś wcześniej je uszkodził) i wpadło pod bolid uszkadzając przednie opony. Nico stracił docisk przedniej części auta i przyczepność opon, co spowodowało, że zamiast wejść w prawy zakręt, panicznie hamując pojechał prosto i władował się w ochronną ścianę toru a przemielone przednie skrzydło zasłało śmieciami całą szerokość toru na prostej. Pojawiły się żółte flagi i wyjechał samochód bezpieczeństwa. Vettel stracił w ten sposób całą mozolnie wypracowaną przewagę, a w wyniku zjazdów do pitstopów kolejność bolidów za wozem bezpieczeństwa okazała się dość egzotyczna….


     

























 

Bernd Mayländer, etatowy kierowca samochodu bezpieczeństwa przeprowadzał bolidy przez pitline aby umożliwić obsłudze sprzątanie toru – zaroiło się od obsługi z miotłami – Boże w jakim tempie oni sprzątali! Żeby mi ktoś tak chciał mieszkanie wysprzątać. Po chyba dwóch minutach nie było śladu po awarii.

 














 

Tymczasem biedny Hulkenberg siedział smutno na krzesełku czekając na medyków, parząc jak jego bolid z żałośnie zwisającymi, powyłamywanymi kółkami jest uprzątany z toru. Nickowi nic się nie stało, ale zasada jest twarda – po każdym wypadku kierowca ma przejść badania. Idąc do karetki pomachał nam – bo jak widać wypadek wydarzył się dokładnie nam pod nosem….. Mówiłam że pierwszy zakręt to fajne miejsce….

 





 

W tym momencie jasne było już, że pewna pozycja zespołu Ferrari może być zagrożona.



Ostatnie 20 okrążenń jako lider rozpoczął Sebastian Vettel. Za jego plecami czaił się już Rosberg. O włączeniu się do walki z nimi marzył Hamilton, ale Brytyjczyk zaatakował bezmyślnie Daniela Ricciardo. Efektem było uszkodzone skrzydło i kara przejazdu przez aleję serwisową. Mistrz musiał znów zaczynać od zera, a złośliwi ludzie dookoła bili brawo…..



 







 

I tu mała dygresja, żeby nie było że się czepiam. Nie lubię Hamiltona, ale z ręką na sercu – jest on doskonałym kierowcą! Do końca wyścigu niecałe 20 okrążeń, a znów zaczyna od zera – a dokładnie z 13-tego miejsca. Jechał jak szatan, wyprzedzał wszystkich jak natchniony, pokazał taki kawał fantastycznego talentu, że chylę czoło.



 









 

A tymczasem Ricciardo chyłkiem na moim zakręcie wyprzedził Rosberga. No może nie chyłkiem – skorzystał z chwili jego nieuwagi. Ale niestety Nico poczuł się wyraźnie urażony i próbował natychmiast miejsce odzyskać – ale poniosła go ambicja i zrobiło to jak ostatni idiota doprowadzając do kontaktu obu bolidów, przez co rozwalił sobie oponę o skrzydło  Red Bulla. Był to pierwszy zakręt – więc musiał się przeturlać na rozwalonej oponie całe okrążenie aby dostać się do mechaników.  Ricciardo też musiał naprawić skrzydło, ale do swego pitstopu dojechał znacznie szybciej i załapał się na pudło.


















 

W efekcie Rosberg na mecie zameldował się na odległej ósmej pozycji. Dwa oczka niżej od…Hamiltona. Obrońca tytułu od spadku na 13. miejsce odrobił aż 7 lokat.

Tytuł na Węgrzech ostatecznie trafił w ręce Sebastiana Vettela. Niemiec wygrał po raz pierwszy na Hungaroringu. Ostatnim kierowcą, który triumfował na Węgrzech w bolidzie Ferrari, był Michael Schumacher, który dokonał tej sztuki w 2004 roku



 





 

Chyba najbardziej zdziwiony na mecie był Danił Kviat – startował z ósmego miejsca, a dojechał na drugim i stanął na podium.

Tuż za podium finiszował Max Verstappen, który przez kilka chwil miał szansę również stanąć na podium, gdyby sędziowie zdecydowali się ukarać Daniela Ricciardo.

Pech czołowych zawodników świetnie wykorzystali za to kierowcy McLarena. Fernando Alonso na metę GP Węgier wjechał na piątej pozycji, a Jenson Button był dziewiąty. Tym samym wyścig pod Budapesztem okazał się najlepszym wyścigiem McLarena i Hondy w tym sezonie.











Vettel swoje drugie zwycięstwo w sezonie dedykował zmarłemu Julesowi Bianchiemu, na okrążeniu zjazdowym mówiąc przez radio: "Merci Jules, zawsze będziesz w naszych sercach i wiemy, że wcześniej czy później mogłeś być częścią tego zespołu."


 

I tyle.

 
     
   
     
  No właśnie na tym zakończyły się wyścigi i te nieprzebrane mrowie ludzkie ruszył do wyjść i na parkingi.  
     
   
   
     
  Stwierdziłam, że nie ma się co spieszyć bo i tak damy radę wyjechać za jakieś 2 godziny, ale poszliśmy popatrzeć jak wygląda sytuacja na naszym parkingu. I bardzo się zdziwiliśmy. Okazało się że wszystkie drogi wokół toru dalej są jednokierunkowe, ale teraz „od” toru – po prostu odwrócili znaki tymczasowe. A wąziutki wyjazd na naszej łąki jest zamknięty wozem policyjnym i samochody są kierowane polną drogą biegnącą przez całą łąkę – dzięki czemu wjazd na nią odbywa się metodą „na suwak”. Ale najpierw trzeba te auto znaleźć – nie ma słupków z oznaczeniami jak na parkingach, trzeba kierować się „na oko”. Na szczęście udało się dość szybko odszukać nasz pojazd. Wsiadamy – jedziemy w pole. Bez problemu i chwili postoju wjechaliśmy w sznur aut i jechaliśmy polną drogą, ale ładnie przygotowaną, wyrównaną, bez dziur. Gdy tylko pojawiało się jakieś rozwidlenie stał tam patrol policji konnej kierujący auta we właściwą stronę. Po ok 10 minutach jazdy takimi malowniczymi drogami wyjechaliśmy na autostradę Budapeszt-Eger, czyli dokładnie tę, którą przyjechaliśmy. Niewiarygodne, 10 minut!!!!  
     
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Okazało się, że każdy taki polny parking miał swoje drogi zjazdu, które nigdzie się nie krzyżowały, dzięki czemu nie tworzyły się żadne korki, a w specjalnie oznaczonych miejscach tworzone są na czas wyścigów dodatkowe zjazdy na autostradę poprzez demontowanie barierek. Organizacja na złoty medal!!! Węgrzy logistyczne rozpracowanie problemu mają na szóstkę!

 I tak pełni wrażeń, bez najmniejszych korków ruszyliśmy na kwaterę przepełnieni wrażeniami. Zostały nam wspomnienia jedyne w swoim rodzaju i setki zdjęć, które będą nam przypominały, że raz jeden udało się nam być w samym środku tego światowego szaleństwa motoryzacyjnego, które nazywa się FORMUŁA JEDEN.

 
     tekst i zdjęcia Ewa Hordyniak