„
|
|
SZWAJCARIA SAKSOŃSKA 2025 - cd
cztery dni zwiedzania - dzień
trzeci
opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak |
|
 |
|
|
|
|
|
|
|
|
Prognozy pogody na trzeci dzień wskazywały przelotne
opady. No trudno, my nie z cukru, a opady przelotne to
przylecą i polecą. A przynajmniej takie było założenie.
Chowając się pod parasolkami wsiadamy do autokaru i
jedziemy na parking, aby potem dojść do wsi Mezna, skąd
schodzi się do kanionu, w którym czekają na nas łodzie.
Pan Pilot twierdzi że to spacerek, tyle że potem trzeba
z tego kanionu wyleźć, bo łodzie kończą trasę w miejscu
startu. No nic, idziemy. Początkowo pod parasolkami,
potem istotnie deszczyk mija, a nawet wychodzi słoneczko
- no to nie jest źle... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
We wsi, za knajpką skręcamy w ścieżkę i zaczynamy
schodzić w dół. |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
A im niżej schodzimy, tym większe mamy wątpliwości na
temat powrotu - trzeba się będzie wspiąć po tych
kamulcach, po tych krzywych schodkach a schodzi się
dobre 20 min. To ile będziemy wchodzić? Wreszcie widać
rzekę - ale dojść musimy jeszcze do przystani. Jakieś 10
min. marszu na szczęście po równym, a widoki - klękajcie
narody! |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Wreszcie dochodzimy do przystani. Na rzece zrobiony jest
jaz, który powyżej podnosi poziom wody na tyle, że da
się pływać łodziami płaskodennymi. Widoki cudne,
jakkolwiek nastroje psuje nam perspektywa powrotu... Do
tego stopnia, że mój mąż, doszedłszy do przystani
stwierdza że miejsce ma odfajkowane, ale płynąć to on
nigdzie nie będzie tylko już wraca, bo i tak go
dogonimy.... Planowaliśmy porwać łódź, bo przecie
płyniemy po Kamenicy, która przepływa nam pod hotelem,
ale niestety poniżej jazu rzeka była kompletnie
niespławna.... No to płyniemy z oczami dookoła głów,
żeby nie przegapić żadnego z przecudnych widoczków.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Wróciliśmy do punktu wyjścia, rozpoczynamy powrót. Na
początku jeszcze chwila po równym - mogę się rozglądać i
robić zdjęcia. |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Ale potem zaczynamy wkraczać na pionową ścieżkę z
nieskończoną ilością krzywych schodków. O matko....
Umarłam 3 razy, a do zmartwychwstania nakłaniała mnie
jedynie wizja, że Krzysio już tam na górze, w knajpce
czeka na mnie z piwem..... Dodatkowo turyści odczekali
deszcz i do kanionu ciągną nieprzebrane tłumy przez
które musimy się przepychać.... Doszłam, czekał... Z
piwem......
Gdy już wszyscy uczestnicy wycieczki zmartwychwstali,
spacerkiem ruszyliśmy do autokaru. Następny punkt
programu to Brama Pravčicka - o rozpiętości 26,5 m jest
największym łukiem z kamienia naturalnego w Europie
kontynentalnej. Dziś znajduje się na liście czeskich
zabytków narodowych i stała się ikoną całej Czeskiej
Szwajcarii. Ale trasa do niej to godzina marszu pod górę
wg. Googla, a nie półgodzinny spacerek jak mówi
przewodnik.... Dlatego po wariackiej wspinaczce z
kanionu część uczestników rezygnuje i każe się zawieźć
do hotelu. Grupka straceńców idzie na Bramę. Byłam
wykończona, ale mam charakter typowego Polaka - co, ja
nie pójdę?
Kierowca zatrzymuje się przy ścieżce prowadzącej w bok
od drogi, machamy na pożegnanie i idziemy. Po chwili
Pana Pilot zatrzymuje wycieczkę, bo coś mu nie pasuje.
Sprawdzamy Google - no tak, wysiedliśmy nie przy tej
ścieżce co trzeba. Musimy wrócić do szosy,
przemaszerować kawałek w dół i wejść we właściwą
trasę... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Początkowo idziemy łagodnie pod górę, kamienistą dróżką
prowadzącą wśród spalonych lasów... Widok jest
niesamowity - Pożar w parku narodowym Czeska Szwajcaria
wybuchł wieczorem 24 lipca 2022 roku i objął swoim
zasięgiem około 1060 hektarów. Ogień przez trzy tygodnie
gasiły tysiące strażaków, także jednostki z Polski,
wspomagane przez samoloty i helikoptery. Akcji nie
ułatwiały sucha, upalna pogoda i silny wiatr. W efekcie
duża część tras jest nadal niedostępna - skały się
nagrzały i popękały - nie wiadomo co gdzie może spaść
komuś na łeb.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
A ścieżka się robi coraz bardziej stroma, niebo znowu
zasnuły chmury. Może przejdą.... Po kanionie ledwo lezę,
ale zmęczenie dopinguje mnie do szybszego marszu - żeby
mieć tę drogę już za sobą..... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Wreszcie zmordowana widzę Sokole Gniazdo, a za chwilę i
samą Bramę. Ale to tak żeby zachęcić, bo do celu jeszcze
trochę stromych podejść.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Wreszcie docieramy do kasy, gdzie czekamy na Pana Pilota
i resztę wycieczki. W międzyczasie zaczyna padać deszcz.
A jakby było mało, z daleka niosą się grzmoty.... Pan
Pilot kupuje bilety i wchodzimy na teren Bramy, gdzie
poza fantastycznym Orlim Gniazdem wciśniętym między
skały mamy tarasy widokowe. No tak, ale z nieba leje się
koszmarna ilość wody, a wokół walą pioruny.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
No ale nie po to z takim poświęceniem wlazłam na górę,
żeby teraz odpuścić sobie taras widokowy.
Wspinam się, podziwiam widoki zalane ulewnym deszczem i
w momencie gdy stałam na tarasie widokowym na samotnej
skale w sąsiedni szczyt walnął piorun. Zawał to za mało
powiedziane... Dostałam przyspieszenia w drodze w dół do
tarasów przy Orlim Gnieździe zasłoniętych przynajmniej
częściowo od wiatru i deszczu.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Małą grupką towarzyską decydujemy, że czas schodzić bo
przyjechać ma po nas autokar. Wprawdzie Pan Pilot coś
rano przebąkiwał, że jako trzeci punkt programu będzie
spacer po zabytkowym mieście Pirna (przez które
przejechaliśmy już 2 razy), ale wszyscy zgodnie
stwierdzili, że wracamy do hotelu... Schodzimy... Ulewa
nie słabnie... Mokre mam już wszystko i tylko parasolka
pożyczona przez koleżankę ratuje mój aparat
fotograficzny przed zalaniem. Chronię go jak mogę
poświęcając wszystko inne. Zresztą nie ma co chronić -
brniemy po kostki w rwących potokach w jakie zamieniły
się kamieniste ścieżki i modlimy się żeby sobie nogi nie
skręcić, bo idąc po mętnej, wartkiej rzece nie widzimy
gdzie stawiamy stopy.... |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Kompletnie przemoczeni dochodzimy do punktu zbiórki przy
szosie - na której nie ma autokaru, bo czeka gdzie
indziej.... Tą samą grupką decydujemy iść do
hotelu piechotą - mamy do niego 15 min marszu, ale
przynajmniej będziemy w ruchu, bo w przemoczonych do
bielizny ubraniach zwyczajnie zmarzniemy. Idziemy -
zdecydowanym krokiem istotnie po niecałym kwadransie
docieramy do hotelu - przed autokarem!!!! Zrzucenie
mokrych ubrań (buty do kosza bo nie przetrzymały),
gorący prysznic, suche ubrania i marsz do hotelowej
restauracji na grzane wino i mocną kawę z szarlotką.
Zasłużyłam... Zresztą grzane wino miało tego popołudnia
największe wzięcie... Pirna niech się wypcha. Wg mojej
opaski sportowej zrobiłam ponad 25 tysięcy kroków - i to
nie licząc przewyższeń.... Wystarczy..... I co ciekawe,
po grzanym winie nikt z uczestników wariackiej
wspinaczki nawet nie kichnął. A burza sobie poszła
zostawiając takie widoki: |
|
|
|
|
|
 |
|
|
 |
|
|
|
|
|
Po obiadokolacji kategorycznie i zdecydowanie walę się
spać. W ostatni dzień trzeba wstać wcześnie, spakować
się i jeszcze nas czeka zwiedzanie Drezna! |
|
|
|
|
|
DALEJ |
|
|
|
|
|