MAJÓWKA WIEDEŃSKA 2024

 dzień czwarty


 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak


                        

 

 

  


 

   W ostatni dzień naszej wiedeńskiej wycieczki grzecznie o bardzo wczesnym poranku zapakowaliśmy bagaże do autokaru, spokojnie zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy przez puste jeszcze miasto do Hofburgu, gdzie po spotkaniu z przewodniczką mieliśmy zwiedzić muzeum Sisi i apartamenty cesarskie.
     
   
     

Wysiedliśmy na Josef-Meinrad Platz i spacerkiem przez różane ogrody poszliśmy w stronę Hofburgu.

 




     

W ogrodzie znajduje się 450 odmian róż - co powoduje, że kwitną od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Pięknie tam.... Docieramy pod pomnik faceta z parasolem. Znaczy facet jest na koniu a w ręce ma zwiniętą chorągiew - ale z daleka wygląda jakby trzymał zamknięty parasol... Tak go nazwaliśmy na własny użytek.... A tak naprawdę jest to konny pomnik Karola I Habsburga....  

 





 

Dotarliśmy na miejsce, spotkaliśmy panią Elwirę, ale jak zwykle podzielono nas na te same grupy - ja byłam znowu w drugiej, więc zyskałam czas na znalezienie jakiegoś źródełka kawy, bo to co dawali w hotelu było dość haniebne... Wpadliśmy do Starbucksa, w którym dostałam duży kubek równie haniebnej kawy....   Wreszcie przyszedł na nas czas i idziemy posłuchać o cesarzowej Elżbiecie zwanej Sisi oraz pooglądać apartamenty jej i jej męża Franciszka Józefa...

 
   
   

 

   Zwiedzanie odbywa się w dziwnej kolejności - mianowicie jako pierwszy eksponat widzimy maskę pośmiertną cesarzowej oraz gazety informujące o jej śmierci z ręki włoskiego anarchisty. Ale jej śmierć wcale nie odbiła się szerokim echem w Europie - wręcz przeciwnie... Była za życia mało znana, nie udzielała się, nie pokazywała. Mit pięknej Sisi został wykreowany już po jej śmierci, a nasze wyobrażenia o jej życiu ukształtowane przez filmy fabularne, których scenariusze niewiele miały wspólnego z prawdą historyczną. A kim była naprawdę?
W rzeczywistości nazywała się Elżbieta Amalia Eugenia von Wittelsbach. Przyszła na świat w wigilię Bożego Narodzenia 1837 roku. Małżeństwo jej rodziców – Maksymiliana Bawarskiego i Ludwiki – nie należało do najszczęśliwszych, jednak mimo licznych romansów i kilkorga nieślubnych dzieci ojciec dbał o to, aby jego pięciu „oficjalnym” córkom i trzem synom niczego nie brakowało.
W sierpniu 1853 roku matka Elżbiety, po wcześniejszym omówieniu sprawy ze swoją siostrą, arcyksiężną Zofią, pojechała ze swymi dwiema najstarszymi córkami do austriackiego kurortu Bad Ischl. Miały się tam odbyć zaręczyny cesarza Franciszka Józefa ze starszą siostrą Sisi, Heleną. Ludwika zabrała Elżbietę, aby odciągnąć córkę od rozmyślań nad straconą pierwszą miłością. Ponadto liczyła na możliwość ożenku dziewczyny z młodszym bratem cesarza, Karolem Ludwikiem. Kobieta wraz z dwiema córkami odbyła serię wizyt z cesarzem i jego matką. Ostatecznie jednak wydarzenia potoczyły się inaczej, niż zaplanowały to Zofia z Ludwiką – młody Franciszek Józef zakochał się nie w dziewczynie przeznaczonej mu przez matkę, ale w jej młodszej siostrze – piętnastoletniej Elżbiecie. Arcyksiężna Zofia próbowała przekonać syna, że w roli cesarzowej lepiej sprawdzi się Helena, ale Franciszek Józef pozostał niewzruszony. Sisi musiała nadrobić braki w edukacji, a także nauczyć się etykiety i manier przy stole. Był to konieczny warunek do zostania cesarzową. Tak samo jak zrzeczenie się praw do bawarskiego tronu. W kwietniu 1854 roku raz na zawsze opuściła rodzinny dom.
   Arcyksiężna Zofia nie polubiła synowej i dawała temu wyraz na każdym kroku. Nie zwracała się do niej bezpośrednio, była surowa, a także nadmiernie dociekliwa (czy wręcz wścibska – ona pierwsza poznała szczegóły nocy poślubnej młodej pary i wtrącała się niemal w każdy aspekt życia Sisi). Na dodatek Elżbieta nie mogła liczyć na wsparcie męża – choć przynajmniej początkowo był w niej szaleńczo zakochany, pozostawał maminsynkiem uległym wobec otoczonej aurą władzy Zofii. Pierwsze dziecko pary cesarskiej przyszło na świat 5 marca 1855 roku. Dziewczynka otrzymała imię Zofia, po babce ze strony ojca. Decyzji tej nie konsultowano z Elżbietą. Zdania cesarzowej nie brano również pod uwagę przy wyborze odpowiednich apartamentów oraz opiekunki dla małej arcyksiężniczki. Każdą decyzję w sprawie pierworodnego dziecka pary cesarskiej podejmowała teściowa Elżbiety, mając przekonanie, że to ona najlepiej zajmie się swoją wnuczką – ponieważ cesarz nie ma zbyt wiele czasu, a cesarzowa jest zbyt niedojrzała, aby podołać wychowaniu dziecka. Podobna sytuacja miała miejsce rok później, kiedy na świat przyszła druga córka pary cesarskiej – Gizela.
Niebawem pojawiły się plotki o dziwnym sposobie odżywiania się młodej cesarzowej. Że jadła jak ptaszek albo w ogóle nie jadła. Po pierwszej ciąży szybko wróciła do panieńskiej figury. Po drugiej i trzeciej mówiono, że się głodzi. Potem wszyscy rozpowiadali ze zgorszeniem, że odchudzanie stało się jej obsesją, chociaż ówczesny ideał kobiecej urody nie wymagał aż tak drakońskich wyrzeczeń. Dopiero gdy wydała na świat syna (było to jej trzecie dziecko, po Zofii miała jeszcze drugą córeczkę – Gizelę), odetchnęła. Co nie wpłynęło jednak nijak na jej obsesję piękna. Praktycznie od razu po urodzeniu księcia Rudolfa – który jak siostry został przekazany do wychowania babce – Sisi zajęła się powrotem do formy sprzed ciąży. Niewykluczone, że te kaprysy miały swoje źródło w czymś jeszcze, poza trudnym charakterem cesarzowej. Skonfliktowana z teściową i niezbyt lubiana przez najbliższe otoczenie Sisi była rozpaczliwie samotna. Więcej szczegółów o tej postaci nie będę tu zamieszczać - mimo wielu lat tworzenia mitu można bez problemu znaleźć informacje o jej prawdziwym życiu i niezbyt miłym charakterze.....

   
   
   
   
     
Obejrzeliśmy je posąg w skali 1:1, oryginalne suknie, których wiele się zachowało, biżuterię, i inne przedmioty, które kiedyś do niej należały. A potem przeszliśmy do apartamentów cesarskich.
     
   
   
   
     
  W ciągu swojego życia Franciszek Józef przyjął w sali audiencyjnej około 260 000 osób. Znajdują się tam dwa najsłynniejsze portrety cesarza: jeden autorstwa Franza Lenbacha przedstawiający cesarza w galowym mundurze austriackiego marszałka polnego. Drugi portret jest autorstwa Heinricha Waßmutha i przedstawia cesarza na rok przed jego śmiercią. W gabinecie cesarskim, bezpośrednio nad biurkiem, Franciszek Józef miał powieszony swój ulubiony obraz: portret swojej żony Elżbiety ze splecionymi włosami autorstwa Franza Xavera Winterhaltera. Imponująca jest także sala jadalna z luksusowo nakrytym stołem.  
     
   
   
   
   
   
   
     
  Wreszcie wychodzimy.  Jeszcze sklep z pamiątkami i idziemy dalej. Jako że mieliśmy jeszcze trochę czasu pani Elwira postanowiła zaprowadzić nas na ulicę Pańską. Bo jak sama stwierdziła każda szanująca się stolica ma ulicę Pańską....  
     
   
     
  Mijamy kościół Wiener Minoritenkirche - Ten XIII-wieczny gotycki kościół z odbudowanym płaskim dachem kryje mozaikę z „Ostatnią wieczerzą” Leonarda da Vinci. Niestety trwa msza, więc nie możemy wejść do środka....  
     
   
     
  Docieramy pod pałac Liechtenstein -  Jako że pod pałacem stoi patrol policji to oznacza, że właściciele pałacu przyjechali....  
     
   
     
     A my wykonujemy jeszcze krótki spacerek i docieramy do Pańskiej - czyli Herrengasse. W czasach kiedy Wiedeń uzyskiwał status miasta cesarskiego, arystokracja austriacka (w języku niemieckim określana mianem Herren) przenosiła się do miasta, aby być bliżej cesarskiego pałacu w Hofburgu. W pewnym czasie historii, na Herrengasse znajdowały się wyłącznie pałace tzw. palais arystokracji austriackiej. Z jednym wyjątkiem - pośród pałaców budowanych na polecenie rodów arystokratycznych znalazł się jeden, którego nazwa pochodzi nie od właścicieli a od nazwiska architekta -  pałac Ferstel. Pierwotnie został zbudowany dla Austriackiego Banku Narodowego i giełdy w 1860 roku, a od 1878 roku służył jako siedziba banku austro-węgierskiego. Został zbudowany przez barona Heinricha von Ferstela. Projekt budynku nawiązuje do architektury wczesnego renesansu florenckiego.  
     
   
   
   
     
     Przeszliśmy na przestrzał przez pałac galerią handlową - kiedyś pełną małych stoisk zwykłych handlarzy mięsem, owocami itp, a obecnie zamienioną na ciąg luksusowych butików i wychodzimy na fragment XII wiecznego bruku zachowanego na ulicy.   
     
   
     
     I w tym miejscu żegnamy się z przewodniczką, panią Elwirą, której wiedza i fantastyczny, pełen pasji sposób opowiadania o historii bardzo nas urzekły. A my odbywamy ostatni spacer do metra, bo ze względu na ten bieg o którym wspominałam wcześniej autokar nie może po nas przyjechać do centrum. Ale Nie był to jakiś problem - pociąg przyjechał dokładnie po 2 minutach, wysiedliśmy na 6-tym przystanku i zaraz znaleźliśmy oczekujący na nas autokar... I ruszyliśmy w drogę powrotną do domu....  
   
   
     
  KONIEC