MAJÓWKA W BAWARII

 dzień drugi


 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak



 

   www.gliwiczanie.pl


 

  Dzień drugi naszej wyprawy zaczął się w ponurym, monotonnym, ulewnym deszczu. Zapakowaliśmy się do autokaru i ruszyliśmy przez mokrą krainę do Prien nad jeziorem Chiemsee aby statkiem dostać się na wyspę  Herreninsel gdzie zwiedzić można zamek Herrenchiemsee - pierwszy z zaplanowanych do zwiedzania zamków Ludwika II Bawarskiego.


    Czas najwyższy napisać parę słów o Ludwiku II.
 
 
 
     

 


Ludwik II urodził się  25 sierpnia 1845 w pałacu Nymphenburg nieopodal Monachium jako pierwsze dziecko Maksymiliana II i księżniczki pruskiej Marii. Na chrzcie otrzymał imię Ludwik na cześć dziadka Ludwika I. Dzieciństwo wraz z bratem Ottonem urodzonym w 1848 roku spędzał pod okiem wychowawców na zamku Hohenschwangau.


   Po smierci ojca, w 1864 roku wstapil na tron w wieku 18 lat. Byl jednym z najbardziej charakterystycznych wladców w calej historii Niemiec. Jego postac wciaz budzi zywe emocje i spory. W pamieci swoich poddanych zapisal sie jako król- pacyfista, który królewski majatek, zamiast na wojne z Prusami czy Francja, wolal wydawac na sztuke.
   Byl mecenasem Richarda Wagnera, finansowal realizacje jego oper, zarówno w Monachium jak i pózniej, w zbudowanym specjalnie dla kompozytora teatrze w Bayreuth, gdzie do dzisiaj odbywa sie wielki festiwal jego dziel scenicznych. Ludwig II byl tez milosnikiem teatru dramatycznego oraz inscenizacji typu "swiatlo i dzwiek". Na jego zlecenie budowano scenografie z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy techniki. Jednak najbardziej zaslynal bawarski król jako budowniczy basniowych zamków, w których pod koniec rzadów spedzal czas, odseparowany od swiata. Najslynniejszy z nich, Neuschwanstein, jest dzisiaj jedna z najpopularniejszych niemieckich atrakcji turystycznych i symbolem Bawarii.

   Ludwik nigdy sie nie ożenił, choć był zaręczony ze swoja kuzynka, księżniczka bawarska Sophie Charlotte, siostra cesarzowej Austrii, Elżbiety. Zaręczyny ogłoszono 22 stycznia 1867 roku, ale po licznych zmianach daty ślubu, Ludwik wycofał sie z danego słowa. Jedni przyczynę tej decyzji upatrują w niespełnionej miłości do Elżbiety, drudzy w skłonnościach homoseksualnych króla.

9 czerwca 1886 r. Ludwik II został oficjalnie uznany za niepoczytalnego, uwieziony i, w wyniku spisku zawiązanego przez wrogich mu ministrów z jego wujem, księciem Luitpoldem, na czele, pozbawiony tronu.
Teraz wiemy, że wiele dziwacznych zachowań Ludwika (nocny tryb życia, paranoje) były objawami choroby - porfirii - odziedziczonej przez obu synów po matce.
   Zagadkowa i do dzisiaj nie wyjaśniona śmierć Ludwika ciągle budzi emocje i jest przedmiotem różnych spekulacji. 13 czerwca 1886 odnaleziono ciało króla i jego lekarza w jeziorze Starnberg, niedaleko brzegu. Oficjalna wersja mówi o samobójstwie bawarskiego władcy, jednak wielu historyków bierze pod uwagę morderstwo.


   Czy król Bawarii Ludwik II rzeczywiście popełnił samobójstwo? 121 lat po jego śmierci ujawniono dowody sugerujące, że król mógł paść ofiarą morderstwa, a towarzyszący mu dr Bernhard von Gudden zginął, bo był niewygodnym świadkiem.
Detlev Utermöhle, 60-letni bankier z Monachium, twierdzi w zeznaniu złożonym w ubiegłym miesiącu pod przysięgą, że w dzieciństwie widział na własne oczy świadectwa dowodzące zamordowania króla. Jako dziesięciolatek udał się wraz z matką z wizytą do hrabiny Josephine von Wrbna-Kaunitz, która opiekowała się pamiątkami rodziny Wittelsbachów. Hrabina w najgłębszej tajemnicy pokazała gościom płaszcz, który Ludwik miał podobno na sobie podczas ostatniej przechadzki. Na plecach widniały dwie wyraźne dziury po kulach. Pytanie tylko, czy po upływie pół wieku można ufać pamięci dziesięciolatka? Skąd wiadomo, że był to płaszcz należący do króla? I wreszcie: jeśli płaszcz od 60 lat leżał w skrzyni na ubrania, może po prostu pocięły go mole?




   
 




   W raporcie lekarskim, który był uzasadnieniem detronizacji Ludwika, nie było rzetelnych badań psychiatrycznych, a jedynie plotki, które krążyły o królu wśród jego służących i mieszkańców okolicy. Nawet cesarzowa Sisi twierdziła: „Ludwik nie jest szaleńcem, tylko ekscentrykiem żyjącym w świecie marzeń sennych". Raport został podpisany przez profesora psychiatrii, dyrektora monachijskiego szpitala psychiatrycznego Bernharda von Guddena, który jednak osobiście nigdy nie zbadał władcy. Paranoja (dzisiaj nazwana paranoidalną schizofrenią) była pretekstem do usunięcia Ludwika z tronu Bawarii.
 

   Ludwik, adorowany przez kobiety, nigdy się nie ożenił. Pod presją rodziny Wittelsbachów oczekującej na pojawienie się dziedzica tronu 22 stycznia 1867 r. zaręczył się z księżniczką bawarską Sophie Charlottą, siostrą cesarzowej Sissi. Termin ślubu przekładano jednak tak wiele razy, że w końcu sama Sophie napisała do Ludwika list z prośbą o zerwanie zaręczyn. Król przyjął jej oświadczenie z ulgą – wcześniej wielokrotnie twierdził, że wołałby utopić się w którymś z alpejskich jezior, niż się ożenić. Wydarzenia tego roku utwierdziły króla w przekonaniu o własnym homoseksualizmie, ponieważ jednak Ludwik był gorliwym katolikiem, nie mógł się pogodzić z własnymi upodobaniami. W dzienniku, który król prowadził od 1869 r., zachowały się informacje o fascynacji Ludwika młodymi mężczyznami, m.in. dworskim koniuszym Richardem Hornigiem, węgierskim aktorem Jozefem Kainem i dworzaninem Alfonsem Weberem, ale także o jego walce z własnymi pragnieniami. Prawdopodobnie erotyczne było także zauroczenie Ludwika Richardem Wagnerem.


  Król, pozbawiony złudzeń co do zakresu swojej władzy, walczący z miłosnymi rozczarowaniami i coraz bardziej oddalony od rzeczywistości, skierował całą swoją energię na działalność budowlaną. Tu jego fantazja nie znała granic.

    Budowle Ludwika pochłonęły fortunę. Złoto i pozłacane detale, najlepsza porcelana, wielkie lustra, doskonałe tkaniny, wymyślne meble. Tylko drewniane zdobienia sypialni króla w Neuschwanstein czternastu cieśli wykonywało przez cztery i pół roku.
   W początkach 1886 r. Ludwik, którego roczne dochody wynosiły 5,5 mln marek, zaciągnął już u rządu bawarskiego dług w wysokości 13 mln marek. Pół roku później, w chwili śmierci króla, dług wynosił już 21 mln marek, a ukończono zaledwie jedną trzecią zamku Neuschwanstein. Członkowie rodziny Wittelsbachów i przedstawiciele rządu nie mogli spokojnie patrzeć, jak król w ciągu jednego pokolenia wydaje fortunę rodzinną gromadzoną przez osiemset lat. Żadna z sugestii członków gabinetu, żeby król zechciał ograniczyć swoje wydatki, nie poskutkowała. Ludwik po prostu nie rozumiał wartości pieniądza, żył w idealnym świecie, gdzie takie problemy jak niewypłacalność nie istniały. Kiedy rząd odmówił mu kolejnej pożyczki, Ludwik wysłał zaufanych ludzi do cesarza Austrii, króla Norwegii i Szwecji, sułtana Konstantynopola i szacha Teheranu z prośbą o pieniądze. Część posłańców zatrzymana przez rząd bawarski nigdy nie dotarła do adresatów. Król próbował nawet znaleźć włamywaczy, którzy obrobiliby dla niego banki w Berlinie, Frankfurcie i Paryżu. Ogłoszenie niepoczytalności króla mogło być więc jedynym ratunkiem dla mocno już uszczuplonej fortuny Wittelsbachów i skarbca Bawarii. Gdyby jednak Ludwikowi udało się zbiec z miejsca odosobnienia i schronić wśród przyjaciół i wiernych poddanych, nie dałoby się już zahamować odpływającego strumienia pieniędzy. Może więc ktoś podjął decyzję o ostatecznym pozbyciu się niewygodnego króla.


    Ludwika pochowano w krypcie kościoła św. Michała w Monachium. Berliński historyk Peter Glowasz wraz ze szwajcarskim lekarzem Michaelem Thalim, szefem Instytutu Medycyny Sądowej na uniwersytecie w Bernie, opracowali projekt przebadania ciała króla tomografem komputerowym. Ta procedura nie wymagałaby nawet dotykania zwłok, a obraz na tomografie powinien pokazać ślady po kulach, jeśli Ludwik rzeczywiście padł ofiarą morderstwa. Dotychczas rodzina Wittelsbachów nie udzieliła jednak zgody na ekshumację i przeprowadzenie badań, które mogłyby ostatecznie wyjaśnić tajemnicę śmierci władcy nazwanego przez poetę Paula Verlaine’a „jedynym prawdziwym królem tego stulecia". Zamek Neuschwanstein, którego budowa być może kosztowała Ludwika życie, jest dzisiaj największą i – o ironio – najbardziej dochodową atrakcją turystyczną Bawarii. Sam Ludwik zaś powiedział kiedyś: „Chcę pozostać wieczną tajemnicą dla siebie i dla innych". Być może wieczną tajemnicą pozostanie też jego śmierć.





Wracamy na Chiemsee. Jezioro zasnute deszczem wyglądało niezbyt malowniczo, naszczęście łajba  była zadaszona.
 
 
 
 






 
 
   
 
 
 
     
  Ku naszemu zdumieniu po dopłynięciu na wyspę Herreninsel deszcz ustał, więc spokojnie alejką wśród mokrych drzew dotarliśmy prosto na dziedziniec zamku Herrenchiemsee.  
 
 
 
 







Ludwik II podziwiał francuskich Burbonów, a szczególnie Króla-Słońce, Ludwika XIV, którego pałac w Wersalu odwiedził dwukrotnie: w 1867 i 1874. Pomimo że Ludwik II dopiero co zlecił budowę zamku Linderhof, który miał odtwarzać styl wersalaskiego pałacu, zdecydował się na budowę własnego Wersalu. Początkowo miał on być zbudowany nieopodal Linderhof-u, ale w 1873 roku zakupił Ludwik wyspę Herreninsel na jeziorze Chiemsee i tu zdecydował ulokować swój Wersal. Po latach planów i przygotowań, kamień węgielny pod pałac  został umieszczony tam 21 maja 1878 roku. Zgodnie z życzeniem króla, architekt Georg Dollman powiększył  plany ogrodu i ostatecznie osiągnęły one rozmiar francuskiego oryginału. 

W dolnej części ogrodu frontowego stoi fontanna Latony, stworzona przez Johanna Nepomuka Hautmanna na wzór fontanny wersalskiej.











W Górnej części dwie fontanny również autorstwa Hautmanna - Fontanna Sławy i Fontanna Szczęścia.

 
 
 
 
  to jest ta Sławy, Szczęścia właśnie była czyszczona.....
 
 
 
  Wchodzimy do zamku - i tu zderzamy się z niemiecką organizacją - we wnętrzach panuje absolutny zakaz fotografowania, a zwiedzanie odbywa się biegiem - przeganiają nas po salach w takim tempie, że nawet trudno gdzieś się przymierzyć z aparatem. Zwiedzanie tego wielkiego pałacu zajęło jakieś 15 minut..... Nic się nie zapamięta, niczemu nie można się uważniej przyjrzeć bo już przewodniczka goni do następnego pomieszczenia dokładnie zamykając za nami drzwi. Jak się później przekonałam tak jest we wszystkich zamkach - dla mnie tragedia...... Dlatego muszę posiłkować się zdjęciami umieszczonymi w przewodniku.

 

Kopia Wersalu wymyślona przez Ludwika II nie do końca była spójna z ciągle przebudowywanym oryginałem. Na przykład główna klatka schodowa jest kopią "Schodów Ambasadorów", które istniały w Wersalu do  1752 roku.









 













Na powyższym zdjęciu widać jadalnię ze stołem typu "stoliczku nakryj się". Mechanizm windy przenosił cały stół piętro niżej gdzie służba nakrywała do posiłku, a następnie stół już zastawiony wracał na górę. Udało mi się sfotografować mechanizm podnoszący i opuszczający stół.











A tu widać niedokończoną klatkę schodową - miała wyglądać tak jak główne wejście.

















Sala lustrzana z żyrandolami na 6000 świeć - wyobrażacie sobie pozapalać to?


A schody pałacowe aż się prosiły żeby zrobić takie zdjęcie:

     
   
     


Ludwik Bawarski nie chciał udostępniać Herrenchiemsee, podobnie jak innych swoich pałaców publiczności i życzył sobie, by po jego śmierci zniszczono je. Zarządcy majątku królewskiego zdecydowali jednak inaczej i już kilka tygodni po śmierci króla, w sierpniu 1886 można było je zwiedzać. Pałac Herrenchiemsee, będący królewską rezydencją tylko przez kilka dni, nie odegrał zauważalnej roli w historii Bawarii i niemal od ukończenia służy jako muzeum.





Kierując się od pałacu do przystani mijamy okazałą budowlę wśród oryginalnie przystrzyżonych drzew - jest to klasztor Herrenchiemsee lub inaczej Stary Zamek Herrenchiemsee.
Klasztor w tym miejscu został założony około 1125 roku przez Arcybiskupa Salzburga Konrada I.  W latach 1700-1760 był przebudowywany wg planów Antonio Rivy, i używany był jako tymczasowa siedziba znamienitych gości biskupów Salzburga. Ludwik II nabył całą wyspę w 1873 roku i już w następnym roku część pokoi i kuchnia zostały przebudowane na potrzeby bawarskiego króla. Ten dawny klasztor był miejscem w którym pisała się historia - po II wojnie światowej pomiędzy 10 a 24 sierpnia 1948 roku w tym dawnym klasztorze grupa prominentnych polityków zapisała wstępną wersję konstytucji Republiki Federalnej Niemiec.














K


























Na górnych piętrach budynku znajduje się galeria obrazów - jak my tam byliśmy prezentowana była wystawa obrazów Juliusa Extera.





Obok znajdujemy maleńki kościółek pod wezwaniem św. Marii - późnogotycka budowla konsekrowana w 1469 roku, w latach1630 i 1632 podczas przebudowy dodano wysoki ołtarz barokowy.

















Żegnamy już malowniczą wyspę Herreninsel, pędzimy do przystani i stateczkiem tym razem o wdzięcznej nazwie Siegfried wracamy do Prien. Deszcz nie pada, widoczność troszkę się poprawiła.
































Wyruszyliśmy do hotelu. Wracamy do Austrii, ale tym razem hotel ma być w okolicach Innsbruck-u - jedziemy a na horyzoncie zaczynają rosnąć coraz wyższe góry....



























Wreszcie dojeżdżamy - okazuje się, że nasz hotel to ośrodek narciarski Axamer Lizum - na wysokości 1620m npm. stanowiący część rozległego kompleksu narciarskiego Olympia SkiWord Innsbruck. Na trasach tego ośrodka odbywały się konkurencje alpejskie w czasie olimpiady zimowej w Innsbruck-u w 1976 roku. Widoki po prostu bajeczne - tym bardziej że litościwie chmury się rozeszły abyśmy mogli w pełni docenić urodę miejsca w którym się znaleźliśmy.











Nie dziwota, że po zainstalowaniu się w hotelu wycieczkowicze wylegli na balkony podziwiać nieprawdopodobnie piękne widoki. Ja złapałam sprzęt i pomaszerowałam na trasy narciarskie, na których miejscami śnieg sięgał mi do kolan.























.






Przy jednej z tras znalazłam kaplicę poświęconą olimpijczykom - mała, drewniana a w środku piękna prostota i czysta forma.

















A jak wyszłam z kapliczki spotkałam turystów-narciarzy.

















Wybór tego hotelu to było mistrzostwo świata ze strony organizatorów. Zapewnili nam takie wrażenia, że nie zwracaliśmy uwagi na niedomyte łazienki, z lekka cuchnące toalety, wyposażenie żywcem z lat 70-tych. Żarcie było pyszne i obfite, widoki cudne - to nam zupełnie wystarczało. Wreszcie gdy zaszło słońce i już nie było widać gór zakończyłam ganianie z aparatem przy oku i zaczęliśmy się rozglądać za miejscem na spokojne obejrzenie meczu Bayern-Real przy piwku.
   W sąsiadującym z hotelem lokalu widać było włączony telewizor, więc wparowaliśmy na pewniaka - tymczasem właściciel bardzo uprzejmie usiłował nas wywalić, tłumacząc, że lokal jest nieczynny. Nie daliśmy się :). Przekonywałam pana, że my tylko mecz chcemy obejrzeć i piwka się napić, a gdy zadeklarowałam że będziemy kibicować Bayernowi, machnął ręką i poszedł do piwniczki po skrzynki z piwem....














No cóż, to nie był mecz tylko horror, właściciel knajpy okropnie się denerwował, komentował grę Bayernu, a co jakiś czas nie wytrzymywał i zaczynał kląć - ale wtedy przechodził na niemiecki.... Nie chciał odchodzić od telewizora więc mieliśmy pełną samoobsługę. Na koniec złożyliśmy mu kondolencje i poszliśmy spać.





DALEJ