MAJÓWKA W PRADZE

 dzień pierwszy


 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak


                        

 

 

   www.gliwiczanie.pl


 

   Od kilkunastu lat każdą majówkę (czyli długi majowy weekend) spędzałam na wycieczkach, głównie zagranicznych, organizowanych u mnie w pracy. Wszystkie były świetne, zobaczyłam fajne miejsca, co roku jeździło naprawdę przesympatyczne towarzystwo. A potem przyszła pandemia Covid i wszystko się posypało. Zamknięci w domach, odcięci od świata popadaliśmy we frustrację. Na szczęście najgorsze mamy już za sobą (mam nadzieję), i w tym roku mogliśmy wrócić do naszych uświęconych zwyczajów - jedziemy na wycieczkę!!! Zagraniczną!!! Wprawdzie za miedzę, w dodatku w miejsce, które znam jak własną kieszeń, ale tak byłam stęskniona za wycieczkami, że gdyby zorganizowano wyjazd do Bojkowa, też bym pojechała ;).
Do Pragi mieliśmy jechać w 2020 roku, ale zaraza nam wycieczkę skasowała - więc wróciliśmy do pomysłu.
Jedziemy!!!!

     
   
     

Biuro turystyczne, które nam  wyjazd zorganizowało to sprawdzona firma, więc nie spodziewaliśmy się niczego złego. Różnica była taka, że tym razem pani pilotka, która jechała z nami z Gliwic była jednocześnie przewodniczką po Pradze i nie tylko - jak sama twierdziła ma uprawnienia na Czechy i  20-letnią praktykę. Jakkolwiek dziwne było, że już na wstępie opowiadała, że nie ma w zwyczaju czytać programów wycieczki, bo po co....
Jechaliśmy niespiesznie, robiąc postoje i już w autobusie świetnie się bawiąc.


 



 
  Pierwszym punktem zaktualizowanego programu była Kutna Hora. Dojechaliśmy, wysiadamy, zwiedzanie zaczynamy od kaplicy czaszek, pani przewodniczka prowadzi i zamiast opowiadać co widzimy, tłumaczy jak się tu wszystko zmieniło, bo nie była tu od pandemii. Nie wiem co jej się przez 2 lata zmieniło, ale cóż.....  

   



 

Idziemy pod kaplicę mijając wielkie tablice informacyjne, że bilety wstępu są do kupienia tylko w punkcie informacji turystycznej. My idziemy bez zatrzymywania - no przewodniczka chyba wie co robi, może ma już bilety.

 



 
  Otóż nie - pani przewodniczka zdziwiona, że nie może kupić biletów zostawia nas pod kaplicą i zaiwaniała pół drogi z powrotem kupić bilety.... To jeszcze nie zapaliło nam czerwonych światełek.....  
  W kaplicy znajdują się szczątki 40–70 tys. ofiar epidemii dżumy z połowy XIV w., wojen husyckich w XV w. oraz wojny trzydziestoletniej w XVII w. Czaszki i kości zmarłych posłużyły jako materiał konstrukcyjny dla stworzenia niemal całego wystroju obiektu, w tym kapliczek, ołtarzy, żyrandoli, herbu rodowego książąt Schwarzenbergów oraz „podpisu” Františka Rinta, autora wystroju Kaplicy. Kutnohorskie ossuarium nie pełni funkcji sakralnych i traktowane jest jako ekscentryczna atrakcja turystyczna.
Sama kaplica może wzbudzać mieszane uczucia, jest niewątpliwie atrakcją turystyczną, ale jak sobie pomyślę, że każda z tych czaszek należała do jakiegoś człowieka, mającego swoje życie, marzenia to mam dreszcze.....
 

 


     
   
     
   
     
   
     

Wracamy do autobusu mijając Katedrę Wniebowzięcia NMP i św. Jana Chrzciciela

 





 

Wsiadamy do autobusu, bo kaplica tak naprawdę znajduje się na obrzeżach miasta - w dzielnicy Sedlec a my mamy do zwiedzenia jeszcze kościół św Barbary, studnię miejską i generalnie miasteczko - wpisane jest ono na listę dziedzictwa UNESCO.
Wysiadamy na parkingu w centrum i maszerujemy. I tu zaczynają się dziać dziwne rzeczy, ponieważ co 100 m przewodniczka pyta przechodniów o drogę...... Idziemy przed siebie rozglądając się uważnie, bo faktycznie miasteczko urokliwe.


 
   
   
     
  Zaglądamy do kościoła Husyckiego - widocznego z daleko z powodu symbolu kielicha.  
     
   
   
     
  Mijamy plac z kolumną morową, o której przewodniczka się nawet nie zająknęła...  

 



 

Ale za to nagle zostawia nas na chodniku oznajmiając, że zapomniała w autobusie naszych rezerwacji biletów na zwiedzanie i wraca z połowy drogi, a my czekamy......

 



 

Wreszcie wraca i idziemy dalej, wciąż dopytując przechodniów o drogę. Jedna z zapytanych nie wytrzymała i wytłumaczyła PP (pani przewodniczce), że jak w telefonie odpali googla to jej wszystko pokaże.....
Nagle wychodzimy na plac z zabytkową studnią miejską, pani jest przez chwilę zaskoczona - bo wypytywała o kościół św. Barbary, ale potem odzyskuje rezon i udaje, że tak miało być, bo przecie studnię mamy w programie.....


 



 

Studnię w latach 1493–1495 wybudował najprawdopodobniej architekt Matěj Rejsek z Prostějova, autor kilku innych późnogotyckich budynków w Kutnej Horze m.in. kościoła świętej Barbary. Budowę okazałej studni ufundował rycerz Jan Smíšek z Vrchovišť, właściciel Gródku Kutnohorskiego.


Wreszcie kolejny wypytywany przechodzień się ulitował i dokładnie wskazał drogę do kościoła św. Barbary..... Po drodze minęliśmy synagogę.

 



 

I dochodzimy do imponującej budowli

 



 

    Początki kościoła sięgają 1388, kiedy rozpoczęto budowę po uzyskaniu pozwolenia papieskiego. Inicjatorem byli miejscowi górnicy, którzy nie chcieli być gorsi od Pragi pod względem budynków sakralnych. Istotne znaczenie miała nade wszystko rywalizacja z podkutnohorskim opactwem cystersów w Sedlcu i jego potężnym, katedralnym kościołem z XIII wieku. Obiekt zaczęto wznosić na skarpie za murami miejskimi, w miejscu, gdzie znajdowała się już kaplica poświęcona świętej Barbarze, patronce górników. Zakładano dzieło w stylu francuskiego gotyku, a pierwszym architektem był Johann Parler, syn Petera Parlera (budowniczego m.in. mostu Karola w Pradze). Materiałem budulcowym był piaskowiec z niedalekich kamieniołomów.
Wchodzimy do środka i tu PP daje pierwszy pokaz niekompetencji - PP nie była łaskawa nawet przeczytać czegoś o zwiedzanym obiekcie, rzucała nieskładnymi informacjami, które wygrzebała w zakamarkach pamięci, nie wstydziła się mówić, że nie wie co przedstawia dany witraż (mimo że miał wielki podpis - św. Dobrawa) i postanowiła poszukać, gdzie jest ta św. Barbara, bo przecież gdzieś tu musi być.... Nie wierzyliśmy własnym uszom, bo z takim poziomem ignorancji u przewodnika jeszcze się nie spotkaliśmy....


 









 

Absolutnie fantastyczna budowla.
   Wojny husyckie spowodowały przerwę w budowie, którą wznowiono w latach 80. XV wieku. Dokończono wówczas nawy boczne ze sklepieniem krzyżowym, girlandową kaplicę oraz transept. Architektem był wówczas Matěj Rejsek, a później Benedykt Rejt. W roku 1499 zasklepiono chór. Budowę zakończono w 1558 (Rejt zmarł w 1534), a właściwie przerwano, gdyż Kutnej Hory nie było już stać na dalsze jej finansowanie. Wnętrze zawiera pięć naw, z zewnątrz znalazły się liczne przypory, sterczyny i rzygacze. Z tego okresu pochodzi chór, tabernakulum i balustrada w prezbiterium. W jednej z kaplic pojawiły się freski z motywami górnictwa i mennictwa, czyli zajęciami związanymi z Kutną Horą. W 1626 do miasta przybyli jezuici. Kościół był wówczas zaniedbany, więc zakonnicy dokonali niezbędnych przeróbek i prac konserwacyjnych. Powstał wtedy m.in. barokowy chór i kaplica św. Franciszka Ksawerego, a później ołtarz Ignacego Loyoli w nawie północnej. Zmianie uległ dach – siodłowy zastąpił pierwotny namiotowy. Powstała również galeria łącząca świątynię z nowym kolegium jezuickim. W II połowie XIX wieku doszło do renowacji – odnowiono dach, poszerzono od zachodu kościół o jedno pole sklepienne, a cała świątynia uzyskała neogotycki wygląd. Barokowe organy zostały zastąpione nowymi, wykonanymi w miejscowym warsztacie. W miejsce gotyckiego ołtarza stanął neogotycki tryptyk z lat 1905–1910. W oknach pojawiły się witraże autorstwa Františka Urbana z motywami z czeskiej i miejscowej historii, wspominające mecenasów renowacji. Jeden z witraży upamiętnia wizytę Franciszka Józefa I w 1905, który zostawił dar dla świątyni. Kościół ponownie wyświęcono w 1905.


 

A my, teraz już najkrótszą drogą wracamy do autokaru (chociaż nawet wtedy kolega musiał panią nakierować na właściwy parking, bo usiłowała skręcić w przeciwną stronę.....) i walimy do Pragi.
Wysiadamy pod dworcem głównym i dreptamy przez Václavské náměstí, na którym akurat odbywa się manifestacja.


 



 

Sądząc z niesionych haseł, była to manifestacja jakiś prawicowych środowisk pro-life, ale PP stwierdziła, że nie wie o co chodzi, bo nie rozumie co pisze na transparentach.... Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, ze pani czeskiego nie zna ni w ząb.....

 

Drepczemy po mieście trochę chaotycznie - wchodzimy do Lucerny - a dokładnie jest to Pałac Lucerna – kompleks zabudowań mieszczący się w centrum Pragi, w górnej części Placu Wacława, na rogu ulicy Štěpánskiej i Vodičkovej. Obiekt został zbudowany przez Vácslava Havla, dziadka Václava Havla, późniejszego prezydenta Republiki Czeskiej. Jego budowa rozpoczęła się w 1907 i trwała do 1921. Początkowo zabudowania miały służyć jako stadion hokejowy, ale zmieniono koncepcję i powstał Pałac z niezwykle imponującymi wnętrzami i rozwiązaniami architektonicznymi. W 1909 otwarto tu kino, które od 1929 wyświetla filmy dźwiękowe (podczas okupacji niemieckiej pokazywano w nim nazistowskie filmy z wytwórni UFA, często w obecności występujących w nich aktorów). Dzisiaj Pałac Lucerna pełni funkcję kulturalną. W jego skład wchodzi Wielka Sala, Kino Lucerna, Pasaż Handlowy z ekskluzywnymi markami światowych projektantów oraz bar muzyczny. W pałacu umieszczona jest rzeźba Koń Davida Černého. Działa tu także rzadkie urządzenie dźwigowe – paternoster. Latem udostępniane jest wejście na dach.

 



 

Idziemy na rynek staromiejski - najbardziej po moście Karola rozpoznawalne miejsce w Pradze.





     
  Ogromny pomnik przedstawia zwycięskich wojowników husyckich i protestantów, którzy zostali zmuszeni do emigracji 200 lat po Janie Husie oraz młodą matkę, która symbolizuje odrodzenie narodowe. Został odsłonięty w 1915 roku dla uczczenia 500. rocznicy męczeńskiej śmierci Jana Husa. Pomnik został zaprojektowany przez Ladislava Šalouna i opłacony wyłącznie z publicznych dotacji. Od 1962 roku jest chroniony przez rząd jako narodowy zabytek kultury Republiki Czeskiej
 



 

Praski zegar astronomiczny lub praski Orloj (cz. Pražský orloj, Staroměstský orloj) – średniowieczny zegar astronomiczny, znajdujący się na południowej ścianie Ratusza Staromiejskiego (cz. Staroměstská radnice) w Pradze. Skonstruowany w 1410 roku jest jednym z najbardziej znanych zegarów astronomicznych na świecie i popularną atrakcją turystyczną. Zegar składa się z trzech głównych części: astronomicznej - pokazującej położenie ciał niebieskich, kalendarzowej – z medalionami reprezentującymi miesiące i animacyjnej – z ruchomymi figurkami dwunastu apostołów i wyobrażeniami Śmierci, Turka, Marności i Chciwości. Zegar nadal działa.

 

Wchodzimy do Kościoła św. Mikołaja - jednego z dwóch pod tym patronem w Pradze.

 



 

Nasza PP pamiętała, że jest tam piękny żyrandol. Wchodzimy sprawdzić - no faktycznie.

 





 

Generalnie wnętrze prześliczne. Kościół zbudowany został w latach 1732-1735 z funduszy opata benedyktyńskiego Anselma Vlacha według projektu czołowego architekta czeskiego baroku Kiliána Ignáca Dientzenhofera. Postawiono go na miejscu średniowiecznej świątyni (kościoła farnego) w stylu romańskim z XII wieku, ufundowanego przez niemieckich kupców i stanowiącego, do czasu zbudowania Ratusza Staromiejskiego, centrum niemieckiej wspólnoty mieszkającej w Pradze. W 1620 kościół przejęli benedyktyni i rozpoczęli jego stopniową przebudowę. W czasie budowy w XVIII wieku świątynię otaczały z trzech stron budynki (rozebrane w l. 90. XIX wieku), więc fasadę kościoła zwrócono w kierunku południowym, a nie zachodnim, jak to było przyjęte. W 1787, na fali reform józefińskich, klasztor benedyktynów został zamknięty, a kościół zmieniono w magazyn. W l. 1870-1914 świątynia służyła czeskiej Cerkwi prawosławnej, a od 1920 – Czechosłowackiemu Kościołowi Husyckiemu. Obecnie kościół, pełniąc funkcje kultowe, jest także miejscem odbywania się stałych koncertów muzycznych.
Natomiast żyrandol z 1880, wykonany z kryształów z karkonoskich hut szkła to dar cara Rosji dla ówczesnej świątyni prawosławnej.


 

Trochę już zmęczeni idziemy na obiad - knajpa na starym mieście, więc przechodzimy naprawdę pięknymi uliczkami.

 





 

Nie wiem czy byłam tak nieziemsko głodna, ale jedzonko było bardzo dobre, podlane przynależnym do obiadku piwem - też niezłym.
Najedzeni zaiwaniamy pod dworzec, gdzie czeka na nas autokar i walimy do hotelu.


 





 

Hotel świetny - naprawdę, wygodne, duże i  komfortowe pokoje. I gdy już mieliśmy paść na odpoczynek nasza PP wywinęła nam następny numer. W czasie wydawania kluczy poinformowała, że śniadanie jest nie w hotelu, ale w restauracji 150 m za hotelem. No trudno, bywało różnie z jedzeniem w hotelach, nie byliśmy zdziwieni. Tyle, że mając chwilę czasu postanowiłam sprawdzić gdzie jest ta restauracja, żeby się rano nie miotać. Idę, szukam - no jest, Restauracja pod Kasztanami. Tylko, że ona istotnie pod kasztanami - drewniane stoły pod drzewami na otwartej przestrzeni - buda z grilem i kijami z piwem. Dziwne trochę jak na śniadanie. A jak będzie deszcz?
Wracam do hotelu, gdzie przy recepcji spotykam PP. Mówię jej, że ta restauracja taka dziwna jest, postanowiła sprawdzić - zaprowadziłam PP pod kasztany - złapała szefa i pyta o śniadanie. A facet oczy jak spodki - jakie śniadania, my żadnych śniadań nie wydajemy.... Wracamy do hotelu, gdzie w recepcji przechodzę na angielski i pytam o śniadanie - okazuje się, że oczywiście jeść będziemy w restauracji hotelowej, a pani zrozumiała wcześniej że pytamy gdzie teraz można zjeść... No tak PP gadała do recepcjonistki po polsku, ona do PP po czesku - i tak właśnie się dogadały. Zostawiłam PP z zadaniem powiadomienia wszystkich gdzie jest śniadanie i poszłam na piwo. Rano okazało się, że PP olała swoje obowiązki i część ludzi pętała się nerwowo po okolicy szukając śniadania.....


Przetestowaliśmy z małżowinkiem i kilkoma współwycieczkowiczami piwa w rzeczonej knajpie pod kasztanami i poszliśmy spać, mając nadzieję, że PP ogarnie się trochę i spróbuje naprawić swój wizerunek. Jakże się myliliśmy!!!!!

 

DALEJ