|
"Działo się to w roku 1530, kiedy panowała Królowa
Bona. Pewnego dnia wybrała się ona z Krakowa
do znajomego, zamożnego szlachcica, mieszkającego
w okolicach Poznania, jechała w bogato zdobionej
karecie, zaprzężonej w cztery konie. Był słoneczny,
wiosenny dzień. Królowa zachwycała się pięknymi
krajobrazami. W czasie drogi orszak często się
zatrzymywał by odpocząć, ponieważ czekała ich bardzo
daleka droga. Dojechali do jakiejś wsi, a ponieważ
zapadał już zmrok udali się do gospody, by tam
przenocować. Właściciele gospody przywitali ich
szczęśliwi z zaszczytu jaki ich spotkał.
Następnego dnia królowa ze świtą ruszyła w dalszą
drogę. Po pewnym czasie wozy dojechały do skrzyżowania
dróg i woźnica zastanawiał się, w którą stronę skręcić,
w prawą czy w lewą. Postanowili skręcić w lewą. Jechali
już tak długo, a końca drogi wciąż nie było widać. Nagle
ogromna błyskawica rozdarła niebo. Konie stały się
bardzo niespokojne. Królowa stwierdziła, że najlepiej
będzie przeczekać burzę, gdyż konie boją się jechać.
Stanęli na poboczu i wsłuchiwali się w odgłosy burzy.
Potężne grzmoty trzaskały gdzieś niedaleko. Po pewnym
czasie burza ustała i pokazało się słońce. Królowa mogła
obserwować piękną, kolorową tęczę, którą tak rzadko
widziała przebywając na Wawelu i rozmyślając o losach
swojego kraju. Zachwycała się tęczą dopóki ta całkiem
nie zniknęła. Po chwili ruszono w dalszą drogę.
Po jakimś czasie orszak wjechał w nieznany wąwóz. To
było pewne - zabłądzili! Jechali między drzewami, które
dawały przyjemny cień. W pewnej chwili konie stały się
bardzo niespokojne. W zaroślach słychać było szelest,
jakby coś się skradało. Nagle z krzaków wybiegł szary
wilk. Konie zaczęły tak szybko uciekać, że nie można ich
było zatrzymać, jeden ze sług wyjął strzelbę i zabił
zwierzę. Konie biegły coraz szybciej i szybciej.
W pewnej chwili kareta wpadła na korzeń ogromnego
drzewa. Urwało się jedno koło i pojazd runął na ziemię.
Wszystkie bagaże rozsypały się dookoła. Najdalej
potoczyła się mała skrzyneczka, która rozbiła się pod
krzakiem. Służba szybko pospieszyła z pomocą królowej,
wydobywając ją z karety. Na szczęście nikomu nic się nie
stało, tylko jeden koń lekko utykał. Pachołkowie szybko
podnieśli karetę i pozbierali bagaże. Nikt nie zauważył
rozbitej skrzyneczki, wokół której rozsypane były drobne
nasionka. Były to nasionka bluszczu, które królowa
wiozła szlachcicowi w prezencie.
Służba próbowała przymocować koło, lecz bezskutecznie.
Potrzebny był kowal. Woźnica i lokaj wsiedli na konie,
by poszukać najbliższego kowala, a reszta została
by pilnować królowej. Bona, mimo iż obawiała się dzikich
zwierząt, z zachwytem oglądała wąwóz. Po jakimś czasie
przywieziono kowala, który naprawił wóz. Kowal
po powrocie do domu opowiedział wszystkim sąsiadom
o spotkaniu z królową. Po pewnym czasie cała okolica
wiedziała, że w wąwozie była Królowa Bona. Na pamiątkę
tego zdarzenia mieszkańcy postanowili wąwóz nazwać
"Wąwozem Królowej Bony".
Królowa po dwóch latach przypomniała sobie o pięknym
wąwozie i zapragnęła odwiedzić to miejsce. Gdy już tam
dojechała, była zaskoczona. Wszystkie drzewa i krzaki
porastał bluszcz. Wyglądało to przepięknie. Królowa
dowiedziała się od spotkanego wieśniaka, że ten wąwóz
został nazwany jej imieniem. Działo się to niedaleko
dzisiejszej wsi Bieniec. Nie ma tam juz dzikich
zwierząt, lecz bluszcz nadal rośnie. Rośnie już tam
ponad 400 lat i każdej wiosny wypuszcza młode pędy.
Czasem w pochmurny wieczór wnuczek wdrapuje się
dziadkowi na kolana i prosi go, by mu opowiedział
legendę o Wąwozie Królowej Bony. Siedzą na fotelu,
a dziadek uśmiecha się pod wąsem i zaczyna opowiadać:
Działo się to..."
|
|