SPŁYW KAJAKOWY 2017  

Warta i Liswarta

 
     www.gliwiczanie.pl

 

 

To już dziewiąty spływ organizowany u mnie w pracy - no i oczywiście znowu płynę... Wprawdzie piątek zaczął się od koszmarnych deszczy i zimna - ale przecież takie drobiazgi nas nie mogą zniechęcić (jakkolwiek mój mąż nieśmiało usiłował mi wyperswadować wyjazd na spływ), ale sprawdziłam prognozę - w rejonie, w którym płyniemy ma być trochę chmur i słońce, i tej wersji się postanowiłam trzymać.

Zaczynamy już mieć problem ze znalezieniem rzeki nadającej się na spływ, a znajdującej się w rozsądnej odległości od Gliwic. Dlatego czasami trzeba powtórzyć miejsce, po kilku latach, w innych warunkach. Tym fragmentem Warty już pływaliśmy, ale było to w bardzo specyficznych warunkach - tydzień po powodzi - Warta miała 6 metrów głębokości i wylała z brzegów w wielu miejscach - teraz mogliśmy zobaczyć gdzie tak dokładnie jest jej koryto. Wyruszyliśmy w piątek rano - bez pospiechu jedziemy gdzieś w okolice Zakrzówka Szlacheckiego, tam dostaniemy sprzęt i ruszymy na rzekę.

Do Zakrzówka nie dojechaliśmy, po naradzie organizatora z komandorem spływu, która odbyła się na parkingu postanowiono wrzucić nas do rzeki w okolicach Ważnych Młynów.

Do wody wyrzucona zostanie tylko część grupy, bo spływ połączony jest z wyprawą rowerową - my płyniemy a inna grupa jedzie. Jak i gdzie jechali niestety nie wiem (wiem tylko, że z każdego etapu przyjeżdżali cali i zdrowi).

Zgodnie z prognozą żadnego deszczu, trochę chmurek na przemian ze słońcem i ponad 20 stopni - pogoda idealna na spływ, bo nas nie przypraży.

 

 
   
     

Rozdzieliliśmy między siebie kajaki, wiosła i kapoki, a komandor czyli dyrektor czyli Darek przeprowadził szkolenie, bo po latach chwalenia się w pracy kilka osób odważnie postanowiło do nas dołączyć - więc w grupie mieliśmy początkujących kajakarzy.

 

 

Tradycyjnie już przed wyruszeniem zrobiliśmy zdjęcie zbiorowe, aby na koniec móc sprawdzić kto się utopił.... Jeszcze tylko poprosilismy Jaśka żeby broń Boże nie zakładał na głowę arafatki, bo i tak w kapoku wyglądał jak arabski terrorysta obłożony materiałami wybuchowymi i baliśmy się, że zaczną do nas strzelać z brzegu....

I ruszyliśmy na wodę.

 
 

Warta okazała się spokojna, leniwa i na tyle wysoka, że w zasadzie nie było żadnych przeszkód - można było płynąć leniwie, nieuważnie, w tratwach towarzyskich i kręcąc się w kółko podziwiając widoki.

 
   

 

 
 

 
     
Robert był tego pierwszego dnia troszkę poszkodowany - bo przypadł mu kajak "pół-górski" - zwinny i zwrotny - aż trudny do opanowania  - biedny kolega pływał zygzakiem pokonując dużo dłuższą trasę niż reszta ;). Ale dzielnie walczył do końca.
 
   
 

 
     
  Widoki były absolutnie przepiękne, cisza, śpiew ptaków, co jakiś czas z pluskiem uciekały kaczki lub żurawie i tylko dokładnie przeciwny wiatr troszkę utrudniał sterowanie, bo kajaki miały tendencję do ustawiania się bokiem. Wdychaliśmy czyste powietrze przesycone zapachem rozgrzanej słońcem sosnowej żywicy i było nam cudnie.....  
     
 

 
 

 
     
 

Po kilku kilometrach znaleźliśmy sympatyczną łachę piasku i postanowlismy  zrobić sobie przerwę na jedzonko, picie i ogólny odpoczynek.

 
     
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
     
  Wreszcie zaczęło się nam nudzić, więc płynięmy dalej. Jeszcze leniwiej....  
     
 

 
 

 
 

 
 

 
 

 
     
  A taka trafiła mi się pasażerka na gapę:  
     
 

 
 

 
     
  Zapowiadano nam 20 km do przepłynięcia, tymczasem po jakichś 14-tu zobaczyliśmy ujście Liswarty wpływającej do Warty.  Na zdjęciu powyżej widać z lewej koryto Warty a z prawej ujście Liswarty. Pamiętaliśmy, że nasz ośrodek miał być zaraz za ujściem więc zwolniliśmy jeszcze bardziej i zaczęliśmy się rozglądać - no jest - pomost przy którym czeka organizator.  
     
 

 
 

 
     
 

Przybijamy, wywlekamy kajaki, a po odszukaniu naszego busika z bagażami zaczynamy zagospodarowywanie. Ja, wgodnicka, zamówiłam pokój do spółki z koleżanką, a moi panowie rozbijali namiot. Pokój malutki, ale z łazienką, ciepłą wodą, prysznicem i dużą ilością gniazdek - zupełnie wystarczy.

 
     
 

 
 

 
 

 

 
  No tak, do mnie natychmiast przypętał się kociak, przymilny, sympatyczny, młodziutki i pchał się na kolana i domagał sie pieszczot.... Co ja poradzę że lubię koty a one o tym wiedzą.....

Przy ognisku przygotowania pełną parą.

 
     
 

 
 

 
 

 

 
  Jeszcze rzut oka na rzekę ozłoconą zachodzącym słońcem.  
     
 

 
 

 
     
  A na pomoście zalęgły się jakieś trzy nimfy....  
     
 

 
     
  Wracam do ogniska - tam już śpiewy, zapach kiełbasek i kurczaka i napojów dla dorosłych......  
     
 

 
 

 

 

 
 

 
 

 
 

 

 
 

 
     
  Gdy już osiągnęliśmy etap "Much i komarów" (wtajemniczeni rozumieją), uznałam że czas spać, przecież jutro płyniemy znowu!!

 

 
 

DALEJ