Wycieczka Pałac Marianny Orańskiej

oraz kopalnia złota

 

 

   opracowanie i zdjęcia: Ewa Hordyniak

 

 

 

   www.gliwiczanie.pl

   Nareszcie!!!! Po przymusowym uziemieniu spowodowanym pandemią, po prawie dwóch latach przerwy, udało się zorganizować kolejną wycieczkę. Na razie skromnie, jednodniową, ale od czegoś trzeba zacząć. Tak bardzo się za tymi wycieczkami stęskniliśmy, że postanowiliśmy się dobrze bawić i istotnie absolutnie NIKT nawet jeden raz nie zamarudził.
A udaliśmy się niedaleko, do Kamieńca Ząbkowickiego obejrzeć Pałac Marianny Orańskiej  i zwiedzić kopalnię złota w Złotym Stoku.

Wyruszyliśmy rano, przy pięknej jesiennej pogodzie, podziwiając niesamowite kolory za oknami i pijąc za spokój kolegi, który już nigdy na żadną wycieczkę z nami nie pojedzie......
    
   
 
Pierwszym przystankiem był mały zajazd nad jeziorem Otmuchowskim, gdzie można było rozprostować nogi i napić się dobrej porannej kawy.
 
     
  Jako, że kierowca jechał dobrym tempem, nie było przewidywanych korków, zrobiła nam się godzinna przerwa i można było polecieć obejrzeć okolicę.
   Pierwsze co przykuło moją uwagę, to ładna, ewidentnie zabytkowa wieża wodna stojąca tuż przy zajeździe.
 
     
   
 
I tylko jeziora nigdzie nie było.... Na wszelki wypadek wróciłam do zajazdu zapytać, w którą stronę się kierować by dotrzeć nad wodę. Okazało się, że jezioro jest tuż-tuż, trzeba tylko przeleźć przez wał ziemny za plecami zajazdu. No to przelazłam.
 
   
     
No i znalazłam jezioro. Okazało się mało imponujące, w dodatku miało akurat bardzo niski stan wody, więc dotarcie do wody uniemożliwiało kilkanaście metrów lepkiego mułu sięgającego kostek i bardzo dokładnie oblepiającego buty. Odpuściłam dotarcie do wody, ale za to widoki wzdłuż brzegu były prześliczne.
 
   
   
   
   
     
  Wreszcie szefowa wycieczki - Ania dała znak do wyjazdu, więc ruszyliśmy dalej - do Kamieńca. Jechaliśmy jakieś pół godzinki, więc daleko nie było. Na miejscu autokar został na parkingu, a my ruszyliśmy piechotą.  
     
   
     
  Trzeba było troszkę podreptać alejką, ale jużpo chwili dotarliśmy pod pałac.  
     
   
     
  Za chwilę przybyła po nas przewodniczka - szalenie sympatyczna kobitka i powiodła schodami w górę, coraz wyżej i wyżej..... Aż ujrzeliśmy taką budowlę.  
     
   
     
  Tak dla przypomnienia parę faktów o miejscu, w którym się znaleźliśmy:
   W 1838 właścicielką dóbr kamienieckich stała się królewna niderlandzka Marianna Orańska, która w tym samym roku zleciła wykonanie projektu przyszłej rezydencji Karlowi Friedrichowi Schinklowi, ówcześnie jednemu z najwybitniejszych architektów. 15 października na wzgórzu (zwanym Grodowym Wzgórzem) położono kamień węgielny. Prace budowlane, ze względu na stan zdrowia Schinkla, nadzorował młody architekt, Ferdinand Martius. W 1848 prace przerwano z powodu rozwodu księżnej z Albrechtem Hohenzollernem, księciem pruskim. Wznowiono je dopiero w 1853. Założenia tarasowo-ogrodowe zaprojektowane zostały w 1858 przez Petera Josepha Lenné, generalnego dyrektora Ogrodów Pruskich. Rok później rozpoczęto budowę tarasów wiodących do pałacu. 8 maja 1872 uznaje się za datę zakończenia prac przy budowie pałacu i wokół niego. Tego dnia po północno-wschodniej stronie pałacu nastąpiło odsłonięcie pomnika Nike, ustawionego na jedenastometrowej kolumnie. W 1873 z okazji ślubu syna Albrechta Marianna przekazała mu zarząd nad całością dóbr śląsko-kłodzkich, w tym również nad pałacem.

1945 – Potomkowie Marianny, którzy rezydują w pałacu ewakuują się z terenu Kamieńca z powodu nadciągającej Armii Czerwonej. Z pałacu zostają przez nią wywiezione liczne dobra, wyposażenie pomieszczeń oraz dzieła sztuki. Rok później obiekt trawi pożar i rezydencja staje się ruiną. Marmurowe podłogi oraz kolumny zostają wywiezione, aby wspomóc odbudowę stolicy po powstaniu. W latach pięćdziesiątych postępuje dewastacja pałacu.

1986 – Obiekt zostaje wydzierżawiony na 40 lat.

2012 – Po wygaśnięciu umowy dzierżawy pałac powraca pod bezpośredni zarząd właściciela, tj. Gminy Kamieniec Ząbkowicki. Ogólny stan kompleksu był katastrofalny.

2013 – Po przeprowadzeniu intensywnych działań remontowo-odtworzeniowych i zabezpieczających przez właściciela obiektu, pałac został udostępniony do zwiedzania dla turystów.

Wydaje się, że pałac trafił w dobre ręce. Władze gminy nie sprzedały go kolejnemu inwestorowi, lecz same prowadzą rewitalizację. Do tej pory samorząd zainwestował już kilka milionów złotych, przy większościowym udziale środków unijnych. Dzięki nim zrekonstruowano taras, wstawiono okna, odremontowano dach. Odnowiono także znajdujące się wgłębi parku mauzoleum Hohenzollernów.

 Naprawdę jest tam co oglądać, a przede wszystkim jest tam co odnawiać - pałać jest imponujący a wnętrza rozległe. Przewodniczka prowadzi nas do środka opowiadając przede wszystkim o samej Mariannie Orańskiej, która była osobą absolutnie nieszablonową, wyprzedzała swoje czasy, będąc kobietą na wskroś nowoczesną i niezależną.

 

 
     
   
   
   
   
   
   
   
   
     
     Marianna Orańska była królewną holenderską. Jako osiemnastolatka, Marianna była zakochana w księciu szwedzkim, jednakże do ślubu nie doszło ze względów dyplomatycznych. Jak to na dworach królewskich, zaaranżowano małżeństwo z jej kuzynem, Albrechtem Pruskim (von Hohenzollern). Miała z nim pięcioro dzieci (dwoje zmarło w niemowlęctwie), jednak małżeństwo nie należało do udanych. Oczytana miłośniczka sztuki nie pasowała do sztywnego dworu pruskiego, ale przede wszystkim do wybranego dla niej męża. Kuzyn, z którym spędziła dużo czasu w dzieciństwie, był dużo mniej od niej inteligentny i prowadził, delikatnie mówiąc, rozwiązły tryb życia. Zdradzał ją z kolejnymi damami dworu i nie robił z tego tajemnicy. Gdy Mariannie przypadły w spadku po matce tereny na Ziemi Kłodzkiej, postanowiła stworzyć tam nową siedzibę dla swojej rodziny, z dala od Berlina. Zleciła budowę pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim.

Królewna nie tylko zleciła budowę eleganckiej rezydencji dla siebie. Dokonała dalszych zakupów ziem i prowadziła tam szereg inwestycji – jej działalność ekonomiczna była niezwykle racjonalna i nowoczesna, jak na ówczesne czasy. Na własny koszt zbudowała dziesiątki kilometrów dróg, także w trudnym górskim terenie, umożliwiając rozwój wsi. Rozwijała gospodarkę leśną, kazała zakładać stawy hodowlane pstrąga, budować piece hutnicze (zainwestowała w powstającą hutę szkła w Stroniu Śląskim nazwaną Oranienhutte, po 1945 funkcjonującą pod nazwą "Hutą Szkła Violetta" aż do 2018 r.), założyła kamieniołomy marmuru (działające jeszcze w latach ‘90.). Zawsze dbała o to, by przy inwestycjach zatrudniano mieszkańców tych terenów i dobrze ich wynagradzano. Odnowiła źródła wody mineralnej w Lądku Zdroju. Pod Śnieżnikiem założyła specjalistyczną farmę krów, doprowadziła drogę, a później na tym terenie nakazała budowę schroniska w alpejskim stylu – dziś to schronisko „Pod Śnieżnikiem”. To dzięki niej w Międzygórzu powstawały domy gościnne, piękne, drewniane, w alpejskim stylu. Wśród nich najładniejszy ten dla samej Marianny, tuż przy Wodospadzie Wilczki, nad którym kazała zbudować istniejący do dziś mostek widokowy. Zakładała szkoły dla dziewcząt, ochronki, szpitale, finansowała parafie. Choć była ewangeliczką, nie przeszkadzało jej to regularnie wspierać finansowo sanktuarium w Bardzie. Zatrudniała nauczycieli dla dzieci z ubogich rodzin, a najzdolniejszych uczniów wysyłała na stypendia zagraniczne. W czasach głodu kupowała zapasy żywności dla mieszkańców i zawsze dbała, by mieli zagwarantowaną pracę przy prowadzonych przez nią inwestycjach. "Nie przyszłam na świat, by żyć dzięki innym, ale by to ludzie żyli dzięki mnie" - mawiała królewna, a mieszkańcy nazywali ją „Dobrą Panią”.

Niestety życie prywatne Marianny nie układało się tak dobrze, jak działalność inwestycyjna i dobroczynna. W 1844 roku postanowiła opuścić niewiernego męża i związała się ze swym holenderskim sekretarzem, Johannesem van Rossumem. Znalazła w tym związku prawdziwą miłość i zrozumienie. Niestety, wywołała tym samym skandal na pruskim i haskim dworze. O ile romanse królewicza pruskiego były powszechnie akceptowane, tak romans nieszczęśliwej królewny był hańbą dla obu królewskich domów. Jej zadaniem przecież było połączyć dwie europejskie dynastie - Oranje-Nassau i Hohenzollernów, a nie szukać szczęśliwej miłości...

Brat Marianny, zasiadający na tronie niderlandzkim i jej szwagier na tronie pruskim wydali zgodę na rozwód dopiero gdy okazało się, że Marianna jest w ciąży z Johannesem. Potraktowali ją okropnie. Mariannę wygnano, zakazano widywania się z dziećmi oraz przybywania na terenie Prus dłużej niż 24 godziny. Musiała też przyrzec, że nigdy nie wyjdzie ponownie za mąż, nie otrzyma też nic z królewskiego majątku, który jej się prawnie należał i w który sama wniosła spory posag.

Marianna wyruszyła wtedy z Johannesem w podróż do Egiptu i Ziemi Świętej, a następnie zamieszkali we Włoszech, nad jeziorem Como. Daleko stamtąd było jednak do posiadłości Marianny na ziemi kłodzkiej, których chciała oglądać. Zakupiła więc niewielką rezydencję w Weiswasser, na terenie należącym ówcześnie do Austrii (dziś to Bila Voda na terenie Czech i nota bene miasto partnerskie Kamieńca Ząbkowickiego). Stamtąd miała blisko, bo tylko dziesięć kilometrów, do Kamieńca. Mogła przyjeżdżać na jeden dzień na tereny pruskie, doglądać swoich inwestycji oraz prac budowlanych prowadzonych na zamku. Wznowiła je po kilku latach od rozwodu, a całą posiadłość zapisała swojemu najstarszemu synowi, Albrechtowi, w prezencie ślubnym. Na ślub niestety nie mogła przyjechać.

 

Tyle Marianna, my zwiedzamy dalej. Nawet nie zauważyliśmy, że w czasie gdy krążyliśmy po salach, korytarzach, łazienkach i kuchniach pogoda się dramatycznie załamała i lunął deszcz.

 
     
   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
     
  Nie wiem za czyją sprawą, w momencie, gdy przewodniczka wprowadziła nas na taras deszcz przestał padać, chmury się rozeszły, a nam ukazał się taki widok:
 
     
   
     
  Nie dziwię się, że Marianna zakochała się w tych widokach...... A my zwiedzamy dalej.  
     
   
   
   
   
   
   
   
     
  To był rewelacyjny pomysł, aby to miejsce oglądać w jesiennych barwach, bo wszystko wyglądało tak pięknie, że chodziliśmy z wywalonymi gałami nie wiedząc gdzie się obrócić. Wreszcie przewodniczka zdecydowanym krokiem wyprowadziła nas za bramę i uprzejmie pożegnała - sami chyba byśmy stamtąd nie wyszli......
A czekała na nas kopalnia złota - więc oglądając się na pałac ruszyliśmy do autokaru by pojechać do Złotego Stoku.
 
     
 

DALEJ